sobota, 30 stycznia 2010

365+1


Dzisiaj mój Syn miał swoją pierwszą imprezę urodzinową. Był domowy tort, byli niespodziewani goście (link) i był geszenk, jedyny możliwy jaki fotograf może dać synowi innego fotografa. Dziękuję. Bardzo miło jest przyjmować gości w domu.

piątek, 29 stycznia 2010

365


Mój Syn miał dzisiaj swoją trzysta sześciesiątą piątą kompiel w swoim życiu.
Nie napiszę nic więcej, bo się wzruszyłem.

czwartek, 28 stycznia 2010

dzień na szynach

Nie mam z dzisiaj ważnej foty po tym, jak kierowca autobusu zabierającego mnie ze wsi w kierunku dworca kolejowego zrobił mi awanturę, że nie daję wyliczonych 3.30 zł, tylko że daję całą dychę. A taka kolejka za mną, bo mi się nie chce drobnych przynieść. Oczywiście musiałem go urzytomnić, że jest XXI wiek, że powinien się wstydzic zachowania przed każdym z pasażerów i że powienien przeprosić mnie i każdego pasażera za swoje zachowanie, bo nie jest to niczyją winą, że rano musi wstać, odśnieżyć swój autobus i jechać w zaśnieżony świat. Użyłem też kilku ciężkich argumentów, ale nie będę cytować.


W tramwaju wracając do domu znalazłem taką czapkę, jak powyżej.


A ta pani powyżej w pociągu do Kędzierzyna-Koźla to straszna męda. Taka niby ęą. Wiecie, że jak mucha wlatuje do knajpy to już pozywa restauratora i wzywa epidemiologów. A tu ludzie zmarznięci, zmęczeni. A ona sobie kładzie na fotelach swoje klamoty, bo musi mieć przy sobie. Ale wszystkie? Ile ma pani biletów? Jeden? To nie może pani zajmować dwóch miejsc. Te bagaże muszą iść na górę.

Nie poszły.


A rano tłk w 8 bo 22 jechał jakoś bokami, gdyż było wykolejenie po drodze, ale nikt z pasażerów o nim nie wiedział.

środa, 27 stycznia 2010

Dwie sprawy. Pierwsza to taka, że w końcu jest ustalony termin mojej wystawy w galeri Obok ZPAF. Wernisaż rozpocznie ją 24 marca 2010 roku, będzie wisieć do 23 kwietnia 2010 roku, do moich imienin. Nie wiem czy ten obraz będzie na tej konkretnie ekspozycji. Lubię go, ale nie wiem czy go powieszę.

Druga to taka, że ktoś zgłosił mojego bloga na kompetycję organizowaną przez serwis Wiadomości24.pl - dziękuję tej anonimowej osobie. Przypadkiem nacisnąłem na zły link w wiadomości do mnie i się aktywowałem. Nigdy nie miałem zamiaru używać tego bloga jako narzędzia do zdobywania nagród, dlatego proszę, aby na niego nie głosować. Nie przewidziano procedury, że ktoś nie chce jednak brać udziału w tym konkursie, więc nie można mnie wykreślić. Nie wygrywam konkursów z natury, raz wygrałem, bo pani co przyjmowała prace sama sobie powycinała obrazki. Można o tym znaleźć informacje na obrazowym terroryźmie. Nie chcę, żeby tu też ktoś sobie coś powycinał i napisał potem jakieś bzdury.

poniedziałek, 25 stycznia 2010


Ja jestem nieco szurnięty na tle innych. Tak jest, że z czystej chęci pomagania ludziom zajmuje się też nauczaniem. Czasem w czasie uczenia różnych rzeczy okazuje się, że sam się uczę wiele przy tym. Niedawno zdałem swoim słuchaczom stworzenie z tego co mają czegoś, czego nie ma. Dla przykładu z tego, co mam, czyli mojej twarzy i oczu i włosów mojej żony zrobiłem naszego synka. Taka syntetyka w myśl modnych za sprawą dobrego piaru Żurkowych. Oczywiście nie ma to tej jakości, co ichnie prace, ale to z założenia miało być proste i zająć do kwadransa pracy. Oczywiście to dobre wytłumaczenie się, ale tak było w rzeczywistości. Nie sztuka, lecz sztuczki.

Dzisiaj na portalu Świat Obrazu przeczytałem, że jest serial Majka, o dziewczynie, co fotografuje. Autorka idąc za myślami Kuby Dąbrowskiego zapytuje producentów, czy ktoś wynajął jakiegoś dobrego człowieka, co o fotografii ma wiedzę, żeby nadzorował merytorykę serialu. Jakaś osoba pozostająca anonimową pod takim otwartymi retorycznymi pytaniami na blogu Kuby (linki tu z boku u mnie) napisała, że siedmiolatków to gówno obchodzi, podobnie jak sześciesięciolatków. Gówno prawda. Była szansa podnieść kilku milionom ludzi poziom świadomości o mojej pracy, o tym, co jest gniotem, a co nie. Można było spowodować, że każdy pracujący fotograf poczułby się nobilitowany. A tak poczuli się tylko ci, którzy mają swój udział na grupach dla onanistów sprzętowych. I chyba przez nich bohaterka serialu zaszła w ciąże. Warto uważać, co się na forach sieje.

Wielka moim zdaniem tu była szansa dla ZPAFu, który mógł jednym odcinkiem przywrócić w ludziach świadmość swojego istnienia. A tak pozostanie tylko źle odbieraną organizacją, która już sama nie wie, co może i dlaczego ludzie (fotografowie dla ścisłości) powinni chcieć w niej być.

Już sam początek, a wlaściwie Start był kiepski. Newton i Start? Podobnie kilka lat temu w serialu Magda M był facet, postać, homoseksualny fotograf. Wystawy nawet robił. To były wystawy. A foty jakie. Na plfoto nie przeżyły by nawet pół godziny, zanim moderatorzy pilnujący swoim inżynierskim wykształceniem jednorodności serwisu wywaliliby to z galerii.

Tak, ktoś powinien konsultować takie seriale tak, jak inne specjalistyczne. Tylko w tym kraju było by to źle zrozumiane. Oczywście masa ludzi w marketinu wie wszystko o kompozycji, roli koloru w projekcie, nowoczesnym kroju pisma jak Futura (::;))) czy innych rzeczach, których mogą się nauczyć z sieci, prasy domowej czy swoich studiów ekonomicznych. Po serialach o lekarzach, każdy brał leki sam, umiał rozpoznać tachykardię czy zaintubować sąsiada. Po takim z-głową-przygotowanym-serialu każdy byłby mądry jak krtyk sztuki.

No ale cóż. Dobitne będzie na koniec taki przykład podać, po którym odechwiewa się wszelkiej działalności otwierającej innym oczy.

On wychodzi z pracy z biura. Mówiąc do współpracowników na wyjściu "cześć" odpowiada na pytanie kolegów, co będzie robić po południu: "Idę do galerii". Pada pytanie: "A co, przecena w Mediamarkcie?".

Fin.

niedziela, 24 stycznia 2010

odpoczyn


Mała lokalna gazeta już nauczyła się od portali internetowych jak podać tylko część nudnej prawdy tak, by była atrakcyjna. Ja przez chwilę się ucieszyłem.

* * *

Dzisiaj znowu byłem na mroźnym spacerze. Tym razem blisko domu i z psem. Było pięknie, choć zimno. Zabrałem lornetkę i oglądałem lisy, sarny, dziki, zające i jastrzębie. Brodzac po kolana w śniegu szybko poddałem się i wracałem do domu. Pies nie grzązł, ale za to ganiał zające. Okazuje się, że foxterrier w sile wieku nie jest w stanie na śniegu dogonić zająca. I dobrze, bo zające i tak mają non stop przekichane z powodu lisów (tak mówią na wiosce). A to dziwne, bo ja nie daję wiary, że wolniejszy od foxterriera lis dogoni zająca. Chyba, że lis posługuje się fortelem. Ale jakim?

sobota, 23 stycznia 2010

minus dwadzieścia w cieniu.






Dzisiaj zrobiłem znowu ważną pracę, ale być może to nie to, co powyżej. Dzisiaj zrobiłem zdjęcie Tomkowi, którego znam od tak dawna, że nie wiem nawet, czy kogokolwiek znałem wcześniej. Ilość prostych przygód, które przeżyliśmy, mogła by posłużyć jako baza do scenariusza filmu o życiu. Przez niemal dziesięć lat między 11 a 21 rokiem życia jeździliśmy razem na ryby. W czasie wyjazdów na ryby (tak w połowie tego okresu) paliliśmy tanie papierosy, piliśmy tanie piwo i łowiliśmy duże sztuki. Ryby z naszej natury najczęściej wracały do wody. Zaczepialiśmy tubylców i gadaliśmy o przyszłości i muzyce. Dzisiaj poszliśmy razem na spacer. Gadaliśmy znowu o przyszłości.

I zimno dzisiaj dość było, skoro nawet auta potrzebują nieco ciepła.

piątek, 22 stycznia 2010

jest zima




...to musi być zimno. Piątkowa impreza pierwsza od 16 miesięcy. Alkohole wszelkiej maści grzane i bardzo zimne. Tuż przy domu. Kończę, gdyż ciepło wzmogło metabolizm. papapa... aaaaaa/////.....

czwartek, 21 stycznia 2010



Dzisiaj znalazłem dwie dobre książki w sieciowej księgarni. Co poprawia statystyki, bo na wielkiej powierzchni ogólnie publikacji fotograficznych traktujących fotografię na wysokim poziomie było ze cztery. Kilka było też z serii Icons od Taschen. JEdnak te dwie to absolutne hity. Ceny wysokie (Eskildsen na półce za 280 zł, Dusseldorf za prawie 300) ale Gorczakowski szybko wydłubał je na sieci za połowę ceny i zamówienie - w co głeboko wierzę - już zrealizował, więc czekam. Nie miałem czasu ich doklądnie oglądnąć, ale można mi zaufać, że trochę na druku się znam i trochę w życiu widziałem rzeczy z gatunku. Te są absolutnymi perełkami. O ile Dussseldorfska szkoła nie zaskakuje formą, ale informacjami i reprodukcjami, o tyle fotograficzne opowiadania o Romach są niesamowite. Dawno nie widziałem tak świetnie wykonanej okładki, czego nie można powiedzieć o kniżce Piedmont Kuodelki. Jeden egzemplarz w folii, drugi rozwalony. Można śmiało zaufać, że zbt wiele osób nie wie, kto to jest i raczej nie dziwi oblepiony palcami i gilami z nosa Akt i Akt2 pewnego aktowego fotografa. Ale taki rarytas, tak zaprojektowany w takim stanie po prostu straszy. Nie tylko ceną 300zł.

wtorek, 19 stycznia 2010



Wczoraj miałem taką myśl, zanotowaną w pociągu. Otóż jest mi co raz trudniej filtrować otoczenie z obrazów, które nie są warte mojej uwagi, które nie przedstawiają się w atrakcyjne dla mnie kompozycje. Gdybym miał skupiać się na konkretnych kadrach, wyszukiwać takie, które miały by być fragmentem opowiadania (wprost: cyklu), pozbawiłbym się ciągłości przedstawienia, które rozgrywa się na moich oczach. Nie mam możliwości operowania w żadnym medium, aby móc to oddać z jakimś minimalnym zadowoleniem. Fotografia, video, dźwięki - to tylko mała namiastka. Chciałbym móc oddać chociaż jedną minutę tego, czym jest to, czym jestem w tym czasie, mną, otoczeniem. I włazi tu na siłę patetyczna myśl: jak pokazać choć maleńką część bytu nie ograniczającą się do jeszcze mniejszego obrazka.

poniedziałek, 18 stycznia 2010


Powrót do poruszania się po świecie w łaski transportu szynowego. Transport szynowy zaskoczył mnie w poniedziałkowy poranek. Kasa była nieczynna, bo komputer wysiadł. W miejscu docelowym okazało się, że cena biletu aglomeracyjnego poszła w górę. Wyżej, niż moja mała góra pieniędzy, które miałem przy sobie. Bardzo pod górę wychodziło pani w kasie wypisywanie biletów. Tramwaje też z górki nie mają, więc spóźniły się dzisiaj o dobre 20 minut. Spotkałem kolegę, którego nie widziałem z jakieś dziewięć lat z górką.

Nina Giba podesłała mi tekst o mojej wystawie w Rybniku (w ramach imprezy Spotkania z portretem), który ukazał się w aktualnym numerze Zalewu Kultury (44). Pewnie zapomnę o takie autopromocji później, więc wlepiam teraz. Poniżej. Tu link.



piątek, 15 stycznia 2010

Splot nadzwyczajnych sytuacji


Dzisiaj wylewnie jak za dawnych czasów. Ostatnie kilkadziesiąt godzin obfitowało w niespodziewane zwroty akcji. Jednym z nich było to, że wczoraj dostałem zamówiony przez serwis aukcyjny czytnik do kart, który skasował mi zdjęcia z wczorajszej sesji i uszkodził kartę. Tak się skończyła oszczędność, że dzisiaj kupiłem najdroższy, jaki jest na rynku. I karty, karty, karty. Z igły widły. Pan sprzedawca trefnego czytnika zobowiązał się do zwrotu pieniędzy. I dobrze.

Dzisiaj układałem wszystko tak, by na luzie wpaść na wernisaż Maćka Drobiny na Szewską. Na luzie się nie dało, bo musiałem brać ze sobą torbę ze sprzętem, bo nie zostawiam jej w aucie przyzwyczajony do niecodziennych sytuacji z lat wcześniejszych. Ale zabrać musiałem. Na nic golenie się wczoraj, mycie głowy. Oczy były nie wypoczęte, wpadłem wśród tych wszystkich bardzo młodych ludzi i musiałem wyglądać jak wernisażowa hiena z Domku Romańskiego. Siwy, z lekko zaznaczonym brzuchem, torbą fotograficzną i głupkowatym wyrazem twarzy. Tylko ja nie pachniałem old spice'em i nie rzuciłem się na wino. W takim tłumie nie byłem w stanie skupić na niczym ani na nikim wzroku. Maurycy mi się w oczy rzucił. Powiedziałem mu - co będzie niejako opinią o tej wystawie - że blogowy nurt już chyba mi się przejadł. Że jedyną szansą w mojej opinii na to, by kolejna wystawa stała się interesująca jest już tylko zagranie jej formą.

Potem jadąc po śliskiej jak szlag nawierzchni ulicy Kościuszki pomyślałem, że to kompletna bzdura. To nie Maćka wina, że wyszedłem z wystawy niezadowolony, tylko moja, że za dużo już widziałem. A granie formą? Po cholerę? To fotografia, Maciek to fotograf, nie artystaposługującysięmediumfotografii. Granie formą zaprowadzić by go mogło do drogi bez odwrotu, kiedy akceptuje się absolutnie wszystko, co się stworzy, odrzucając jakość jako kryterium samokrytyki.

Nie ma co się przejmować. Mju stało się modą, jak kiedyś lomografia, może nawet chyba zacząć używać słowa mjukografia. Szkoda tylko, że tak mało ludzi trzyma poziom tych, którzy do tej mody się przyczynili. Szkoda.

Krytyk fotografii podsumował by tak: to słaba wystawa. Ja nie mam zapędów autorytatywnych. Mnie wystawa się nie podobała, choć widziałem na niej dużo dobrych fotografii. Na kolejną blogową chyba już nie będę iść. Pójdę oglądać kolejne foty Maćka Drobiny.

Nie sposób uniknąć porównań. Nie sposób nie odnieść fot Maćka do Karoliny Zajączkowskiej sprzed kilku miesięcy. To zupełnie różne sporty. Nie jest kwestią ligi, tylko dyscypliny. Foty Maćka były dla mnie jak szachy. Wyrafinowane, nudne, ale pełne znaczeń. Karolina to raczej wrestling. Dużo fajerwerków, masa kolorów, a w głębi trochę bólu i po prostu człowiek.

Czy warto zobaczyć? Idąc na wystawę blogera ciężko być zaskoczonym. Chyba, że przez formę, ale o tym i o tego skutkach napisałem powyżej.

Maciek, gratuluję, bo wywołałeś mi w głowie lawinę myśli. A wyjść z galerii, odpalić fajkę i zastanawiać się, co dzisiaj na obiad... to by nie znaczyło dobrze o wystawie. Ja powtarzam zawsze, żeby nikogo nie słuchać i robić swoje. Tylko po takim tekście nikt mnie nie chce posłuchać.

A foto spod domu prawie, nie chciało mi się wyciągać aparatu wcześniej.

środa, 13 stycznia 2010


Szóstego stycznia tego roku, czyli dość niedawno, robiłem kolejne foty do Autobiografii. Na pierwszy ogień poszli koledzy, z którymi mam przyjemność współpracować. Na drugi ogień poszedł człowiek, który kilkanaście lat temu kompletnie nieświadomie spowodował (wtedy nie znaliśmy się), że dzisiaj fotografuję. Teraz nasze myślenie o obrazie czy twórczości znacznie się różni, ale gdyby nie on, to bym o tym nie wiedział. Dziękuję Dorocie, która postawiona na baczność w ciągu dwóch kwadransów była gotowa do operowania blendą.

wtorek, 12 stycznia 2010


Dzisiaj poszedłem się przejść po wsi. Od mojego pobytu w sanatorium w Pogorzelicy w 1987 roku nie widziałem tyle śniegu w nie-górach. Tak niesprzętowo to niezwykła to dla mnie frajda, że mogę sobie łazić z aparatem w nocy i robić zdjęcia z ręki. Żadnego statywu, lekki spacer, bez Sherpów, którzy by musieli nosić resztę klamotów. Pod tym względem postęp technologiczny jest dobry.

Dzisiaj po długim czasie wszedłem na strony informacyjne w sieci. Potwierdziło się to, co mnie skłoniło do ich nieczytania. Byłem przekonany, że pandemia borsuczej grypy to ściema. Okazało się dzisiaj, że to ściema. Media kłamią. Pewnie pomimo tego, że to miała być ściema, to i tak na ściemie takiej lub owej ktoś ma interes. Znowu odwołam się do czwartej strony okładki książki Wojciecha Bruszewskiego - Fotograf. To na prawdę warto przeczytać. Wnętrze jak kto chce, mnie nie zaskoczyło, ale okładka jest warta każdego zaangażowania w jej poszukiwanie i nawet nabycie.

poniedziałek, 11 stycznia 2010


Dzisiaj zostaliśmy pocięci. I to nie w akcie agresji, nie w zgodzie z żadną ideologią czy doktryną. Po prostu. Trzeba było. Teraz mamy szwy i faszerujemy się paracetamolem.

niedziela, 10 stycznia 2010


Dzisiaj przed południem wjazd do Wrocławia od Oławy drogą numer 94. Prosto na zajęcia z drugim rokiem. Nawet cztery osoby przyniosły zadania domowe. To poprawiło statystyki. Ciężko jednocześnie stać po obu stronach jednego frontu.

Tylko tu nikt nie strzela i przed nikim nie trzeba się bronić. Chyba że przed atakiem zimy.

sobota, 9 stycznia 2010


Ostatecznie dzisiaj wszystkie auta, które widziałem, były w bieli.

piątek, 8 stycznia 2010


Wczoraj stałem w korku trochę spiesząc się na spotkanie z kolegą, z którym dawno się nie widziałem. Udało mi się jeszcze zahaczyć o wystawę pana Ślusarczyka w Domku Romańskim. Nie podobała mi się, wyglądała na po prostu kiepsko przygotowaną. Technicznie. Już nie wspomnę o ludziach, wiecznie te same twarze. Te same marynarki i ta same reszta. Był jeden ze znanych artystów, co od 41 lat ma te same buty, ale jego akurat lubię. Jeden ze spotkanych znajomych zauważył słusznie, że lepiej wyglądają reprodukcje tych prac w katalogu czy Kwartalniku Fotografia, niż na ścianie. Nie wiem dlaczego, może to były kopie, nie oryginały. Zawiodłem się.

Kolega, z którym się spotkałem stwierdził, że nie rozumie, jak to jest, że zmienia się zarząd miasta, zmieniają się ludzie, a kurator, który właściwie nie pokazuje w tym doskonałym miejscu niczego interesującego, ciągle tam jest.

Nikt tego nie rozumie, tym bardziej po dorocznych wystawach okręgowych ZPAF, które są koszmarnie słabe.



czwartek, 7 stycznia 2010


Drzewo i sople lodu.

środa, 6 stycznia 2010


jak nie ma dnia, to trzeba żyć w nocy.



Dzisiaj była u mnie wyjątkowo zdolna osoba, Karolina Gembara. Przywiozła z wojaży masę wyjątkowych fotografii. Za pomoc w ogarnięciu RAWów dostałem paczkę rasowej herbaty z Indii. Miło było popracować z takimi pięknymi obrazami. Jak tylko zacznie się to publikować, to zachęcam do oglądania. Cieszy mnie widok takich rzeczy, tym bardziej, że zostały wykonane w jakiejś sprawie. I to się czuje.

Powoli zaczynają mnie męczyć fotografie bez sprawy.

wtorek, 5 stycznia 2010

rok na biurku. jedna z wielu.

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Dokument, który pozostał po pradziadku mojej żony. Urzędnik błędnie odmienił jego nazwisko. Pradziadek stracił trzy palce w czasie Pierwszej Wojny Światowej.

niedziela, 3 stycznia 2010

31. wigilia.




Dzisiaj dzień pełen ambiwalencji. Z jednej strony smutek, z drugiej nie-smutek. Moja Żona jak co roku zaskoczyła mnie przygotowując dla mnie imprezę z okazji moich kolejnych urodzin (link). Z drugiej strony w taki piękny dzień zniszczyłem swoją ulubioną kurtkę, a na spacerze po cmentarzu odkryłem, że babcia mojego dziadka (okazało się kiedyś, że to niedobra kobieta była, dziadek też jakoś święty nie był) urodziła się dokładnie niemal sto lat przede mną. Zmarła w 1955 roku. To daje do myślenia. Może zostało mi 45 lat. Może mniej. Oby w zdrowiu. Lubię cmentarze, lubię te historie, które można wyczytać z epitafiów na tablicach nagrobnych. Tylko te cholerne numerki.

Byłem też u mojej babci. Babcia nie czuje się dobrze. I to już nie chodzi o to, że w tym roku w maju stuknie jej 89 wiosna. Babcia nauczyła mnie, że wiek nie ma znaczenia. Ona też nie wierzy, ile ma lat, i że to już tak szybko, i że w ogóle to nie jest fajne. Jeśli ktokolwiek spodziewał się jakiegoś przełomu, to się zdziwi - chyba że przypomni o nim sobie pewien dawny wrocławski lekarz, Alzheimer. Nie spotkał jednak tego lekarza autor podpisu przy skrzynkach na listy. Myślę, że ten autor mało kogo w życiu spotkał, po za owym podmiotem.

W nocy chmury wiszą nisko nad gruntem. Miasto zrobiło sobie z nich projektor ulicznych świateł. Chmury dzisiaj pokrzyżowały plany. Miałem zrobić zdjęcie mojemu przyjacielowi, którego już raz fotografowałem do mojego cyklu. Dzisiaj Tomek miałby podpis: Tomek na ulicy Rzemieślniczej w Oławie. Mało ludzi znam tak długo jak Tomka, razem wychowywaliśmy się na tej ulicy i razem jeździliśmy na ryby przez większość wakacji w moim życiu. Ale Słońce miało inny plan.

sobota, 2 stycznia 2010


Wieczór w niewykończonym domu. Trzeba było założyć krótki obiektyw, żeby zobaczyć, że mam krzywe spojrzenie.

Kto

Wojtek Sienkiewicz - fotograf, grafik. Absolwent WSF AFA (Wrocław), 2005 rok. Student Instytutu Twórczej Fotografii w Opawie (Czechy). Wykładowca (kwadrat.edu.pl), redaktor magazynu www.5klatek.pl. Lubi to, co robi William Eggleston, Filip Zawada, Roger Ballen, Philip-Lorca diCorcia, Gregory Crewdson, Alec Soth, Dash Snow (ale już nie), Irving Penn, Nan Goldin, Richard Avedon, Paweł Olejniczak, Jeff Wall, Andy Goldsworthy, Paweł Syposz, Sandy Skoglund, Erwin Olaf, Duane Michals, Andrzej Kramarz, Mark Jenkins i Martin Gorczakowski, Iva Bittova, Cranes, Giagometti, COIL, Talk Talk, Peter Gabriel, Jim Jarmush. I pewnie jeszcze kilku innych.

Ten blog to po prostu notes. Nie ma tu moich cykli, ani nawet ich fragmentów. Może wycinki. Czasem lub przypadkiem.

Kontakt: wojteksienkiewicz(at)gmail.com

pierwszy blog