poniedziałek, 30 listopada 2009

jaki poniedziałek, taki cały tydzień




No i co napisać. Po co. Co to da. Z jednej strony można się z menela śmiać. Można się nad nich pochylić. Można wykrzesać resztki empatii. Współczuć. W końcu podobnie jak my urodził się, był ślicznym (mniej lub bardziej) małym człowiekiem, który patrzył się oczy rodziców stawiając pierwsze kroki, którego przytulała matka kołysząc na rękach. Być może gdy za Gierka budowali trasę WZ, to biegał z kolegami i tłukł kamieniami szyby w burzonych budynkach, może kiedyś się zakochał, może marzył o miłości. Może nawet ją znalazł. Może. Na pewno skończy tak jak każdy inny człowiek. Wobec jednego wszyscy są całe szczęście równi. I on, i pani w pocztowym okienku, co mnie dzisiaj obsługiwała, i pan w czarnym Lamborghini Gallardo na berlińskich tablicach, które dzisiaj na Legnickiej pogoniło na oko tak koło 200 km/h.

Ale dzisiaj z jakiegoś powodu, w poniedziałkowy poranek ostatniego dnia listopada 2009 roku, leży zasikany w wiacie przystanku na Stawowej.

sobota, 28 listopada 2009

przedszkole



Dzisiaj dowiedziałem się, jak światowa nauka trwoni pieniądze na wielkie instalacje badawcze, zamiast poszukać rozwiązań tanich i dostępnych dla każdego. 99% z moich przyjaciół, czy w ogóle ludzi, których znam, nie będzie wiedziało, co zrobić z danymi uzyskanymi z Wielkiego Zderzacza Czegoś Tam. Chodzi o to, by zbadać jak wyglądała materia w czasie jednej pierdyliardowej sekundy po Wielkim Wybuchu. Po co, skoro można iść do przedszkola i zobaczyć, co robią sześciolatki. W pewnym momencie poczułem się jak w centrum trwającego wybuchu. Jedyną siłą, która uspokoiła - powstrzymała powstająca falę uderzeniową, była przedszkolanka. I tu mój wielki dla niej szacunek. To, co można oglądać na Discovery Channel to na prawdę pikuś, przy trudzie tej pracy.

Nie piszę tego w charakterze negatywnym, ja byłem zachwycony. Mam trzydzieści lat (jeszcze), a przez chwilę zdałem sobie sprawę, że chwilę temu też miałem sześć. Cały czas pamiętam, jak wtedy myślałem, o czym, co czułem i o czym marzyłem. I to nie jest kwestią, że mam tak świetną pamięć, tylko po prostu czas tak szybko ucieka.

Wczoraj około dwóch godzin gadałem z serdecznym kolegą, z którym nie widziałem się od czterech lat. I on mnie spytał, po co mi te blogi, ten blog, że to za dużo siły musi kosztować i to tylko mydlenie swoich własnych oczu. Nie zdziwiło mnie to, bo o tym samym pomysłełem już wcześniej. Ten kolega objawił się na poprzednim wpisie jako postać ludzka w centrum kadru. Opowiedziałem mu: Bartek, wiesz, ja tak na prawdę bloga skończyłem w marcu tego roku. To, że Obrazowy Terroryzm trwał do sierpnia, to już była tylko jego agonia. Ten nowy miał być inną jakością, ale okazał się nie sprawdzić. Blog dla mnie zakończył się prezentacją w Rybniku.

No i cóż. Najlepiej by było go zamknąć i zapomnieć. Ale mam potrzebę dzielenia się tym co widzę raz na jakiś czas. Czasem powstaje coś, jakiś zlepek myśli i bodźców z otoczenia - wtedy na coś blog jest potrzebny. Blog okazał się po prostu jakimś bliżej - na tę chwilę - nie określonym cyklem, fragmentem.

piątek, 27 listopada 2009

..


Inne stare, miejsce to co wcześniej, rozmydlone już. Czas rozmydla, nie goi. Dygresja. Na focie od lewej Tomek Piechel, Soban i Patrycja Dołowy. Soban równo rok przed tą fotą wpadł w dziurę w ziemi po wiatrołomie. Wisiał na statywie tylko. To była naprawdę dobra ekipa.

czwartek, 26 listopada 2009

.


Wczoraj jakaś opanowała mnie beznadzieja w temacie bloga. Przestało mi się chcieć to robić. Wszystko przez Syposza. Przestaje mi się chcieć udostępniać swoje zdjęcia. Ale z uporem maniaka wrzucam rzeczy silnie związane z jakimiś ważnymi momentami, ale niekoniecznie związane z pracą nad konkretnym cyklem. Dlatego uniemożliwiłem oglądanie postępów związanych z Autobiografią, bo nagle, gdy mocno skonkretyzowałem - doprecyzowałem rozwój cyklu, stał się on tak osobisty, że pokazywanie go "on-line" infantylizuje jego treść.

Przed chwilą oglądałem nowy - 6. numer Fotoindexu. Podobał mi się cykl Jerzego Wierzbickiego. Reszta mniej. Szata graficzna - najmniej. Nasza (5klatek w sensie) nie jest rewelacyjna, ale nie jest irytująca. Zauważyłem, że inaczej też zaczynam oglądać fotografie. Inna droga, inne reakcje. Mnie zarzucania pamięci obrazkowym szlamem.

Zdjęcie powyżej znalazłem wczoraj - w sensie negatyw. Zrobiłem ponad pięć lat temu w Przesiece, koło wodospadu. To ważne dla mnie fotografia, bo dobitnie wiąże się z moim stanem wtedy, dwudziestopięciolatka, który musiał wziąć na siebie samego ciężar czyjegoś odchodzenia. Zbiegiem okoliczności okazało się dzisiaj, że ktoś inny - bardzo mi bliski - będzie mieć podobną sytuację.

To właśnie powoduje, że przestaje mi się chcieć pisać i robić pierdoły dla zabicia czasu, a rzeczy ważne stały się ważniejsze do tego stopnia, że nie chce ich denominować na blogu. Ale...

wtorek, 24 listopada 2009

Zauważyłem w przeważającym procencie dużej próby, że jak się coś dla kogoś robi za dobre słowo, to to coś dla tego kogoś traci wartość tuż po otrzymaniu tego czegoś. A jak wykonuje się komuś jakieś dzieło, za które musi zapłacić, to marudzenia jest więcej, a potem i tak mówi, że to on zrobił, albo że zapłacił, ale i tak było źle. Dlatego najlepiej jest robić nic.

Inną rzeczą jest, że jak się robi coś dla kogoś, to jest dobrze. Biorca się cieszy, że wykonawca coś mu wykona, a wykonawca, że może pomóc komuś i komuś jego wykonanie dzieła przyda się do czegoś. Ale gdy wykonawca poprosi odbiorcę o zamianę ról, to dług wdzięczności zamienia się w poczucie powstania obowiązku, co jest normalne dla wcześniejszego wykonawcy, ale trudne do przyjęcia przez obecnego wykonawcę.

To zarodek rozwijającego się - w ocenie otoczenia - egoizmu, a "dbania o swój własny interes" w ocenie pierwotnego wykonawcy. Inaczej - przestaje się być społecznikiem - altruistą lub - kolokwializm - frajerem.

Chyba zaczynam się wycofywać z prowadzenia życia w sieci. Blog ze swoją formułą, jaką miał Obrazowy Terroryzm, mimo jakiejś popularności, nie dał się kontynuować. doszedłem dzięki niemu do momentu, w którym zrozumiałem, że jego idee się wypełniły. Jest jak jest. Nie mam już na kim wieszać psów. Nie chce mi się. Wiem, co dla mnie jest ważne i czego potrzebuję, i tak już nie potrzebuję bloga w takiej materii. Na tym blogu także będzie teraz nieco inaczej. Miało był bardziej fotograficznie, ale im dłużej myślę o słowach mojego przyjaciela, tym bardziej rozumiem, że pokazywanie fotografii w sieci to jak poznawanie malarstwa w albumach. Albo poznawanie kuchni włoskiej na bazie książki kucharskiej.

Tu znajdzie się po prostu narracja do życia. A że życie samo w sobie nie stało się spokojniejsze, tylko bohater stał mniej przejmujący się, to i nie ma o czym za bardzo bziuczyć.

Mam taki na prawdę fajny komfort - wiem, co jest dla mnie ważne. Może tylko na tę chwilę, nie upieram się, że na zawsze.

Dzisiaj okazała się śmieszna rzecz, bo piszę te słowa w kilka godzin po napisania pierwszego akapitu tego posta. Jest taki fest duży człowiek od motywacji, mielenia ludziom w głwoach itp. Facet uczy ludzi szanowania swojej wartości, uczy pokonywania przeszkód, chwali się, że o 17.00 wyłącza komunikację ze światem i oddaje się rodzinie (gówno prawda oczywiście). Facet taki, niby ma nóż na gardle i ma problem z 44 złotymi, które chce negocjować. No i wiecie co? Mam to w dupie. Tu nie chodzi o to, że ja bym mu nie uciął. Ale jak facet pisze o sobie, jak przez gówno się w życiu przedzierał, do czego doszedł, jak to osiągnął, jakie ma zasady itp... to ja sobie pomyślałem, że nie jestem serwisem aukcyjnym. Podaję cenę za konkretną rzecz. Zajmie mi ona niewiele czasu, ale mojego czasu i tylko ja znam jego wartość. Tu z jednej strony pracuję dla wielkich marek, robiłem lwią pracę w pojedynkę lub z garstką ludzi tworząc takie rzeczy, jakie robią rozbudowane agencje z wielką pompą i nagłówkami w prasie, a typ z jeziora jakiegoś mówi, że dwieście-coś złotych to za dużo? Panie od motywacji - pierdolnij się w głowę.

poniedziałek, 23 listopada 2009


Zdjęcia z pleneru w Przesiece od kuchni. To te już kompletnie nie o sztuce. Paweł gdy rozpoczął swoją prezentację przed słuchaczami przytoczył ciekawą teorię na temat zdjęć i obrazków w komputerze. Zdjęć autorskich Pawła Syposza nie znajdziecie w sieci. Możecie dłubać (nawet jak go nie znacie, to nie przestępstwo) tydzień, nie znajdziecie nic. Paweł tak pilnie strzeże swoich autorskich prac, że mimo naszej kilkuletniej dobrej znajomości ja nie widziałem większości z nich (nie ma ich znowu tak dużo).

Nie żebym był takim tam kopistą, ale Pawłowa wizja różnicy między fotografiami a obrazkami tak mi się spodobała, że sam zrozumiałem, iż nie ma terminu fotografia w odniesieniu do sieci. Nie chodzi li tylko o procesy fizyko-chemiczne.

niedziela, 22 listopada 2009

niedziela nie dziela



dwa na prawdę trudne landszafty z dzisiejszego spaceru. od dawna marzyła mi się całodniowa piesza wycieczka szlakiem jakiejś nieczynnej lub zlikwidowanej linii kolejowej. sto metrów od mojego domu był nad rzeką kolejowy most. dalej jest nasyp. przed południem wyszliśmy z Sunią, ale daleko nie doszliśmy, bo po niecałym kilometrze skończył się ów nasyp. ktoś go zaorał i rozmył się w polu. zanim wyszedłem z domu zauważyłem, że na moim nieskażonym budynkami widoku pojawił się człowiek z tyczką, taki charakterystyczny pomocnik geodety. taki pomocnik oznacza, że ktoś dzieli ziemię na działki. całe szczęście nowe domy nie wejdą w moje pole widzenia. tak powiedział niedzielny ekspert.


inną trudną rzeczą na dzisiaj było zrobić powtórkę zdjęcia mojego taty do Autobiografii, ale tato nie miał ochoty dzisiaj pozować. drugą rzeczą było zrobić zdjęcie o mojej mamie, która nie żyje od pięciu lat. problem okazał się dość trudny, z jednej strony silnie osobisty, silnie emocjonalny, z drugiej cała reszta rzeczy, których nie lubię. jak pokazać osobę, której po prostu nie już fizycznie nie ma? bardzo proste. trzeba zrobić zdjęcie, gdzie nie ma bohatera tego zdjęcia. myślę, że będzie dobrze. w tym tygodniu wywołam filmy.

z powodów cenowych i łatwości skanowania wróciłem do negatywów. przez chwilę myślałem, żeby wywoływać slajdy samemu, jak to robią moi przyjaciele, ale wolę nie. niech to robi ktoś, kto się na tym zna lepiej ode mnie. albo przynajmniej niech ja w to wierzę. czarno - białego filmu nikt mi nie wywoła lepiej niż ja sam, ale barwne są nie dla mnie w obróbce.

sobota, 21 listopada 2009

las - pole - śmierć




Dzisiaj dzień roboczy. Rano spacer s Mikołajem, który usnął w trzy minuty po wyjściu z domu i nie widział kilku rzeczy. Jedną z nich jest mały, urokliwy las w odległości na dwa papierosy od drzwi wejściowych. Nie zauważył też pięknego, dużego lisa, który nie czując nas wyszedł zza krzaków i był chyba równie zaskoczony nami, co ja zaskoczony nim. Tu dygresja, otóż od lat lisy są moimi ulubionymi zwierzętami. Żadne nie wydają mi się równie dzikie, co jakoś bliskie ludziom. Nie wiem czemu, ale jakoś im ufam. Lisy nie atakują, ale też nie zrywają się do ucieczki. Próbują nawiązać kontakt i dopiero wtedy, gdy się uda, nie wiedzą co z nim zrobić i uciekają, ale nie w panice, jak sarny czy zające. W lisach chyba jest to, co spowodowało, że pierwotny pies interesował się pierwotnym człowiekiem. Za dwadzieścia tysiącleci lisy będą naszymi kumplami tak jak teraz są nimi psy czy koty. Nie wiem czy to im wyjdzie na dobre, bo tu mam drugą dygresję ze spaceru. Obłuda. Szanuję zwierzęta. A jakoś bez skrupułów spożywam karczek z grilla. Albo pieczeń wołową. To ohydne. Może wiem, że wołowina to po prostu fragment ciała innej istoty, to pokutuje mieszczuchowskie przekonanie, że wołowina jest nie z woła, a ze sklepu. I na tym koniec dygresji. Było o lesie, polu i śmierci.

A, i co ważne dzisiejszy wpis to też nic o sztuce. Mojego życia nie da się zamknąć w klatkę z mjuka dziennie. To nie taki blog.

Płyta na wieczór - Cranes - Wings of Joy

niedziela, 15 listopada 2009

to nie jest wysoka sztuka

Nie widzieliśmy się ponad dwa lata. Dawno tak się nie cieszyłem ze spotkania.

Słońce nad jedynym dyskiem obserwatorium na Śnieżce.

Cień mojego ciała, ul. Turystyczna 5, Przesieka.

Fotografowie i człowiek mors.

Drugie Słońce.

Dość dużo fotografujących.

Pani Ewa i dramat w chmurach.

To miasto jest takie jak jego mieszkańcy - tak powiedział.

Zawsze mi źle, gdy ten widok mam z prawej strony.

Punkt w przestrzeni.

To był naprawdę bardzo dobry plener. To na prawdę bardzo dobrze, że ludzie decydują się na pozaszkolne formy rozwoju. To znowu duża doza doświadczeń, nauki. Mam dobrych słuchaczy.

Jutro może wrzucę jeszcze brzydsze zdjęcia.

środa, 11 listopada 2009

ultramarket




Wpadłem dzisiaj na coś: czym się różni fotograf amator od artysty fotografa? Tym, że fotki tego pierwszego powinny się podobać, a tego drugiego trzeba rozumieć.

niedziela, 8 listopada 2009

niedziela



Dzisiaj był mglisty dzień. Miałem jechać z Groszkiem do Turawy znaleźć jakieś żyjące tam osobniki ludzkie, ale nie wyszło. Może i lepiej, bo dalej rwą mnie krzyże. Rano wyszedłem na spacer zawinięty we wszystko, co ogrzewa lędźwia. Poszedłem z Sunią na pola i w sumie nie mogłem się cieszyć czymkolwiek. Ja. Taki dyskomfort, nie koniec świata, a kompletnie rozwalił mi jego percepcję.

Rozgryzałem dzisiaj tajniki zdalnego sterowania z aparatu zewnętrzną lampą błyskową. Nie jest to najłatwiejsze dla mnie. Ja po prostu dalej bardziej wierzę w to, co pokazuje światłomierz, niż monitorek. Ale ciężko utrzymać kontrolę nad kilogramowym korpusem z kilogramowym obiektywem w jednej ręce, półkilogramową lampą w drugiej, gdy ma się wrażenie, że górna część ciała bezwładnie opadnie na ziemię.

Wpadłem na pomysł, by na mojej wsi zrobić dla dzieciaków taki kącik fotograficzny, na przykład przy bibliotece.

Sprawdziłem teraz pisownię tego postu i zauważyłem fenomenalną rzecz, że wystarczy jedna literka i słowo "światłomierz" zamienia się w "światomierz". Wymowne, co?

sobota, 7 listopada 2009

pilgrim































Na zdjęciach znów chwytanie wczorajszych powidoków zaokiennych z wyjazdu. Dokąd? Widać z powyższego.

Dzisiejszy dzień był trudny. Nie chce mi się pisać ani o wczoraj, ani o dzisiaj.

Kto

Wojtek Sienkiewicz - fotograf, grafik. Absolwent WSF AFA (Wrocław), 2005 rok. Student Instytutu Twórczej Fotografii w Opawie (Czechy). Wykładowca (kwadrat.edu.pl), redaktor magazynu www.5klatek.pl. Lubi to, co robi William Eggleston, Filip Zawada, Roger Ballen, Philip-Lorca diCorcia, Gregory Crewdson, Alec Soth, Dash Snow (ale już nie), Irving Penn, Nan Goldin, Richard Avedon, Paweł Olejniczak, Jeff Wall, Andy Goldsworthy, Paweł Syposz, Sandy Skoglund, Erwin Olaf, Duane Michals, Andrzej Kramarz, Mark Jenkins i Martin Gorczakowski, Iva Bittova, Cranes, Giagometti, COIL, Talk Talk, Peter Gabriel, Jim Jarmush. I pewnie jeszcze kilku innych.

Ten blog to po prostu notes. Nie ma tu moich cykli, ani nawet ich fragmentów. Może wycinki. Czasem lub przypadkiem.

Kontakt: wojteksienkiewicz(at)gmail.com

pierwszy blog