czwartek, 29 października 2009

Obie fotografie zrobiłem w 1995 roku. Obie miały być pamiątkami. Jedna miała wprost stać się pożegnaniem z moim śmiertelnie chorym psem, druga miała być na chwilę pochwałą życia, a stała się pożegnalną, tyle że potrzebowała do tego dziesięciu lat. Wtedy wydawało mi się, że czas jest z gumy i można go naciągnąć. Teraz wiem, że czas nie ma absolutnie znaczenia. Podobnie jak oswajanie odchodzenia. Odchodzenie jest nieoswajalne. Dwie fotografie, trzy istoty. Po lewej Luśka, rudy mieszaniec terriera walijskiego z foxterrierem. Kupiona za równowartość wypłaty nauczyciela w 1988 roku na nie istniejącym już targowisku na Krakowskiej we Wrocławiu. Pierwszy i ostatni raz w życiu płakałem, że chcę, aby coś mi kupiono. Brat musiał odłożyć zakup katany (śmieszny teraz wyraz) i dżinsów, żebym mógł kupić biednego, schorowanego rudego szczeniaka. Drugie zdjęcie zrobiłem na wakacjach w Turawie (las obok Rzędowa). To moja mama - nauczycielka (stąd znam wysokość wypłat nauczycieli w 1988 roku) i Puma, czarna mieszanka Luśki i Kerry Blue Terriera, i miała same cechy tego ostatniego.

Potrafię sobie w głowie idealnie przypomnieć światło, zapach, emocje - wszystko co towarzyszyło każdej z tych fotografii. Gdyby wtedy istniał blog, pewnie bym je nań wrzucił. Ale nie było. Była ciemnia w szkole średniej, przez którą z wzorowego ucznia stałem się kompletnie przeciętnym. Ale za to miałem ciemnię, bo byłem jednoosobowym kółkiem fotograficznym. Przez powolność i mniejszą ilość obrazu ładowałem więcej siły, ważnych emocji w sam jeden fotogram. Teraz zauważyłem, że ilość spowodowała tylko wymycie owych ważnych cech. Może to jest ostatnia prawdziwa cecha fotografii srebrowej w kontrze do nowego medium? Może to ma znaczenie, jeszcze po-za-estetyczne znaczenie. Może czas pokaże. Tylko co czas ma pokazać, skoro on przecież nie ma znaczenia. Ani nie uczynił mnie mądrzejszym, jak to sobie wyobrażałem, ani nie leczy ran, jak mi wmawiano.

To jakaś magia. W czasie przeprowadzki można znaleźć dużo rzeczy, które niby są w głowie, niby na co dzień o nich wiem, ale czasem zaworki odkręcają się mocniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kto

Wojtek Sienkiewicz - fotograf, grafik. Absolwent WSF AFA (Wrocław), 2005 rok. Student Instytutu Twórczej Fotografii w Opawie (Czechy). Wykładowca (kwadrat.edu.pl), redaktor magazynu www.5klatek.pl. Lubi to, co robi William Eggleston, Filip Zawada, Roger Ballen, Philip-Lorca diCorcia, Gregory Crewdson, Alec Soth, Dash Snow (ale już nie), Irving Penn, Nan Goldin, Richard Avedon, Paweł Olejniczak, Jeff Wall, Andy Goldsworthy, Paweł Syposz, Sandy Skoglund, Erwin Olaf, Duane Michals, Andrzej Kramarz, Mark Jenkins i Martin Gorczakowski, Iva Bittova, Cranes, Giagometti, COIL, Talk Talk, Peter Gabriel, Jim Jarmush. I pewnie jeszcze kilku innych.

Ten blog to po prostu notes. Nie ma tu moich cykli, ani nawet ich fragmentów. Może wycinki. Czasem lub przypadkiem.

Kontakt: wojteksienkiewicz(at)gmail.com

pierwszy blog