poniedziałek, 29 marca 2010



Krysiek w tym roku był już w Papui - Nowej Gwinei. Powiedział, że tam papierosy muszą być pokryte drukiem, bo kiedyś nie było bibułek tylko gazetowy papier. Teraz fabryczne cygarety muszą być celowo zadrukowywane, inaczej się nie przyjmą. Tak w skrócie. W ogóle opowiadał wiele więcej ciekawych rzeczy, ale to jego wycieczka i jego przeżycia. Fakt, papieros strasznie mocny, ale jego dym nie pozostawia smrodu na ubraniu i nie powoduje kaszlu.

Dzisiaj przeczytałem w Hebanie Kapuścińskiego świetną rzecz. Otóż w Sudanie (Afryce w ogóle) rozumowanie na temat wypadków jest znacznie łatwiejsze, niż u nas. Nawet nie wypadków. Jeśli komuś przytrafia się coś złego, to musi być to sprawka czarownika (złego z natury lub zawodowego), który rzucił na delikwenta zaklęcie. Rodzina nie zadaje sobie pytań, dlaczgo to właśnie jego to trafiło, tylko stara się rozwikłać, który rodzaj czarownika dokonał owego aktu zaklęcia. Jeśli to zawodowiec, to można się zemścić. Jeśli to natywny sługa złych mocy, to widmo tragedii pada na każdego z ziomków delikwenta. W myśl tej ideologii nie musiałbym już więcej myśleć, dlaczego dwoje lekarzy pierwszego kontaktu przez cztery miesiące leczyło z zapalenia oskrzeli kobietę chorą na białaczkę. Nie musiałbym się domyślać, dlaczego w pierwszym badaniu nie zlecili morfologii krwi za 7 zł i dlaczego od razu nie wykryli, że poziom hemoglobiny w jej krwi jest czterokrotnie niższy, niż minimalna jej wartość u zdrowej kobiety. Podobnie nie musiałbym się interesować, dlaczego nie powiązali faktu spadku masy ciała i ultraszybkiego męczenia się najdrobniejszą czynnością. W ogóle nie obchodziło by mnie, dlaczego wtedy, gdy trafiła już do odpowiedniego szpitala prowadzący lekarze zignorowali dziwny twór wielkości ziarna grochu - plamkę, która pojawiła się na skórze, który po rozpoczęciu chemioterapii w ciągu trzech dni zajął wszystkie kończyny i prowadząc do cierpienia, jakiego w życiu nie widziałem (a dużo cierpienia widziałem). A już nie będę dociekać, w zupełności, że prowadzący lekarz został zmieszany z blotem przez swojego zwierzchnika za owe niedopatrzenie przy pacjentach, z których wszyscy byli śmiertelnie chorzy i przerażeni swoim stanem. A na pewno nie miałbym nic do zarzucenia osobie, która pozwoliła na to, by osoby bez odporności, wypalone chemią, słabe i marzące po prostu o tym, by przez chwilę nie myśleć, leżały przy otwartych oknach, z których zawiewał pachnący już jesienią chłodny wiatr. W ogóle nie zadałbym pytania, dlaczego w takim razie ta kobieta zmarła na niewydolność oddechową spowodowaną zapaleniem płuc. Przecież to po prostu ktoś mógł tak zaczarować.

Ale jednak sobie te pytania zadaję.

niedziela, 28 marca 2010











Dzisiejsza pogoda wobec wczorajszych planów przywitała mnie silnym chłodnym wiatrem. Ponieważ nie jestem masochistą, więc porzuciłem pomysł na rowerowy wypad i wybrałem pieszy. Pieszy nie był łatwiejszy, gdyż często padał deszcz. Spacer po moim (do niedawna) miasteczku to już niezbyt częsta przyjemność. Cały czas widzę samotne auta i tak jakby chciały się objawiać na fotografiach (choć w sieci to nie fotografie, tylko obrazki po prostu). Kilka specyficznych rzeczy (w moim rozumieniu). Na pierwszym podglądzie dawna przychodnia, nieczynna od prawie 10 lat. Stała nieużywana, a dopiero teraz, na skraju dewastacji - pojawiła się oferta jej sprzedaży. Dziwne, bo obok właśnie zaczął się budować supermarket.

Druga rzecz to po prostu ceny. Od kiedy sięgam pamięcią, ich wartości w tym (już teraz mniejszym o 80%) sklepie meblowym są wybijane tymi samymi pieczątkami. Pamiętam, gdy w 1987 roku idąc tędy na spacer z Mamą dojrzeliśmy komplet wersalka i dwa fotele w modnym wtedy (i fajnie, że w ogóle dostępnym) pikowaniu i metalicznym pluszu. Kosztował 115 000 ówczesnych złotych. Do dzisiaj te meble stoją w domu mojego Taty.

A reszta to taka jak widać, bez komentarza.

sobota, 27 marca 2010

wiosna


Baster za tydzień będzie ojcem. Małżeństwo z rozsądku z Czarną Labradorką. Pola pełne wielkich kałuż to jest to, za co moje psy oddadzą duszę. Nic tak ich nie cieszy jak najszybszy bieg z nagłym zwrotem w środku tafli wody. Baster mimo siły i wielkości szybko się męczy. Sunia jest zbyt dużym wyzwaniem dla aparatu.

Jutro rower, spacer rodzinny po dziczy i kilka słodkich chwil robienia niczego.

piątek, 26 marca 2010

po-ślad po trzech dniach





















Od wtorku do czwartku byłem na wypadzie. W środę podgryzał mnie stres, ale jakoś poszło. Uspokoiła mnie wystawa Rafała Milacha w Yours'ie. Myślę, że niektóre głosy o jego "wypaczenio-wypaleniu" są mocno przesadzone. Po prostu to kolejny dowód na to, żeby fotografie oglądać w każdej formie, byle nie na monitorze komputera. A przynajmniej, aby taki pokaz nie był podstawą do ferowania wyroków. Dwie foty mnie zdenerwowały, ze względu na nieco przegiętą ingerencję, stały się dla mnie po prostu słabe. Może to moje zboczenie, ale jakoś mało kto o tym mówi na głos.

Znowu masa rzeczy. W sensie przeżyć i doświadczeń. Dziękuję wszystkim, którzy byli na wernisażu i nie pozwolili mi przez swoją obecność zejść na atak serca.

Ponieważ od roku nie byłem w Stolicy, to łatwiej było zauważyć zmiany w mieście. W centrum. I ludzie, którzy dalej się zmieniają. Ich ilość. Fluktuacja. Centrum mnie otacza i przytłacza. A jednak fascynuje. Ci "korporacyjni" ubrani w ciuchy wrzeszczące swoją marką, koniecznie okulary te znane też, koniecznie trampeczki i cokolwiek z jabłkiem w logo. Przy kasie na centralnym już nie jest tak wesoło, drogie okulary, drogie buty, pięknie pachnąca perfuma, bilet na osobowy na drugi koniec kraju z dwiema przesiadkami. Oczywiście nie generalizuję, ale taką jedną sytuację dojrzałem i jakoś wydała mi się ona reprezentatywna. Zapewne mylę się.

środa, 24 marca 2010

Dzisiaj stres.

niedziela, 21 marca 2010


Dzisiaj z okazji niedzieli robiłem zdjęcia przyszłej modelce. Głowa zatruta non stop brzmiącym gdzieś pomiędzy półkólami mózgu M83 - Kim & Jessie (link). Rekord świata. Piękny utwór, nie mniej piękna płyta. Naprawdę dobrze robi taka muzyka na wiosnę. I na pracę.

Modelka: Edyta Musioł. Asysta: Dorota Janus.

piątek, 19 marca 2010


Dzisiaj skończyłem czytać Króla szczurów. Marlow przeżył, wyjechał z Changi, co nie znaczy, że to dobre zakończenie. Nic nie skończyło się dobrze. Król upadł.

Obrazek z minionej soboty. Nie było okazji wrzucić go wcześniej.

czwartek, 18 marca 2010

Filip na citylight'cie.


Taki widok mnie cieszy.

W książce za to jest ciężej i ciężej. Okazało się, że na imprezie u Króla podano psa, którego skazano na zabicie za zabicie kury. Marlowe ma gangrenę i Król stara się zdobyć leki, inaczej grozi mu amputacja. Najlepsze jest to, że nie wierzę w dobre zakończenie. Jest gorzej i gorzej. Ale sadystycznie czytam dalej.

wtorek, 16 marca 2010



Takie o powrotach/potworach.

Od góry: Ostrava, Piękne Miejsce 1, Piękny Zakręt 1, Krapkowice.

Każdy powrót ze szkoły daje dużo czasu na myślenie. Nawet zagadując na śmierć pozostałych pasażerów nie jestem w stanie odkleić alternatywnych myśli od aktualnie dyskutowanego tematu. To czasem zakrawa na obłęd, gdy jednocześnie dokonuje takich życiowych operacji.

Cały czas czytam Króla szczurów Jamesa Clavell'a. Już od niemal tygodnia. Od wczoraj mam świetny podkład muzyczny - Ground Zero. Tworzę sobie sam widowisko, jakiego nie widział i nie zobaczy nikt inny. Jestem sam sobie każdym aktorem, reżyserem, scenografem, dźwiękowcem. Od dawna, nie licząc Dżumy Camus'a książka tak mnie pochłonęła. Najgorsze jest to, że czuję, że za chwilę coś się stanie złego i dość to przeżywam. Teraz Hawkins dostał rozkaz zabicia swojego psa, bo pies (Pirat) zabił kurę Fostersa. W międzyczasie ekipa Marlow'a wraz z Królem urządzają urodzinową imprezę. Chyba od końca tej sceny zacznie się coś złego i coś czuję, że to mnie zaboli.

Wiem wiem, to tylko zmyślona historia. Owszem. Ale coś się w kimś musiało stać, by taka lub inna powstała. Natura nie znosi próżni. To coś jak superwizja. To nie musi być to samo, ważne są towarzyszące emocje. Książki czy innego rodzaju twórczość jest tylko medium dla takiego ładunku. A ja jestem jego odbiorcą.

Potrzebuję superwizji. Kolejny raz myśli wypełnione po brzegi alternatywnymi możliwościami. Albo uda się to przekuć w jakąś formę, albo się zmarnują. A szkoda, bo to ładne myśli.

Tu dalej czai się coś ładnego. TU.

poniedziałek, 15 marca 2010

biedronka zapierdala


biedronka zapierdala - znalezione w archiwum śmieci.

Nie lubię poniedziałków po powrocie ze szkoły. Nie mogę się zebrać do pracy. Rzeczywistość jest nieco betonowa w porównaniu z rozpędem nadanym przez te kilka dni. Działo się wiele dobrego.

Wczoraj Mój Syn wykonał pierwszy krok i pół drugiego.

poniedziałek, 8 marca 2010


Dziwna pogoda.

niedziela, 7 marca 2010


Jego pierwsze cięcie włosów. His first hair cut.

sobota, 6 marca 2010

zderzenie


Rolf Kießling, „Werksidlung Piesteritz‟. Reprodukcja z FOTO GRAFIE 3, 03.1983r.
VEB Fotokinoverlag • 31731
©Rolf Kießling

Dzisiaj odkopałem bardzo stare, jeszcze NRD'owskie gazety o fotografii, które - choć nie pamiętam jak - stały się dawno moją własnością. W jednej z nich na stronie 92 (numeracja stron była kolejna dla roczników) znalazłem opracowanie przygotowane przez Petera Pachnicke - Diplomaten 1982. Wszystko jasne. Pierwsza fotografia była wycięta nożyczkami jeszcze nie przeze mnie. Jej autorem był (jest) Grzegorz Fudala (nie znalazłem w sieci), z drugiej strony była (ale nie o nią chodziło, bo została uszkodzona) fotografia Petera Oehlmanna, którego udało mi się odszukać w sieci: link. Warto zobaczyć.

Moją uwagę zwróciła właśnie powyżej reprodukowna. Z różnych powodów. Jednym z nich jest to, że podoba mi się samo miejsce, typowo Niemieckie, jakich masa choćby na Sępolnie, Tarnogaju czy innych dzielnicach Wrocławia lub w moich ulubionych miejscach w Dreźnie. Do tego warto dodać, że gdy rodziła się ta fotografia, w Polsce rozwijał się nurt Fotografii Elementarnej, w którą zamieszani byli Andrzej Lech, Bogdan Konopka czy Wojtek Zawadzki. Jednak tutaj ona jest po prostu rejestracja, beż nadbudowy estetyki spowodowanej ramkami, ciemniowym Zen. Jest fotografią tak bardzo, że aż boli.

Kopanie w przeglądarce za podpisanym niewiele dało, z pomocą przyszły mapy. Fotografia jest zatytułowana "Osada fabryczna Piesteritz". Miasto dało się znaleźć, jakieś 190 km na północny zachód od Drezna, niedaleko Dessau. Poszukałem na zdjęciu nazwy ulicy, ale nie ma ani śladu. Jest za to charakterystyczny układ ulic, widać, że budynek na końcu placu zachodzi (w lewo) za pozostałe, więc może tam być ulica, której nie widać na fotografii. Udało się. Efekt poniżej.



Ulica Krummerweg, reprodukcja własna z www.mapy.google.pl.

Widać te same co ćwierć wieku wcześniej trawniki, charakterystyczne dachy i cały układ. Teraz wiem, że autor skierował kamerę na południe. Muszę tam pojechać. To niedaleko. Właśnie montuję maila do wspomnianego wyżej odnalezionego w sieci człowieka, który może znać pana Rolf'a.

czwartek, 4 marca 2010



O zdrowiu i niezdrowiu.

wtorek, 2 marca 2010

jak się choruje i pracuje to nie ma czasu na zdobywanie nowego materiału zdjęciowego


Plusem choroby jest to, że nie tracę czasu na podróżowanie do miejsca zlecenia. Mogę ten czas poświęcić na prace domowe. Tak sądziłem do dzisiaj. Dzisiaj się wysypało tyle rzeczy, że od 8.00 rano z małymi przerwami siedziałem do mniej więcej teraz. Mam oczy jak pięść złoty.

A fota z Drezna znowu. Znowu z 2005 roku.

poniedziałek, 1 marca 2010


Niemiec na tle zabytku czy Polak na tle dobrych aut?
Inna zabytkowa fotografia z jednego z pobytów w Dreźnie.

Kto

Wojtek Sienkiewicz - fotograf, grafik. Absolwent WSF AFA (Wrocław), 2005 rok. Student Instytutu Twórczej Fotografii w Opawie (Czechy). Wykładowca (kwadrat.edu.pl), redaktor magazynu www.5klatek.pl. Lubi to, co robi William Eggleston, Filip Zawada, Roger Ballen, Philip-Lorca diCorcia, Gregory Crewdson, Alec Soth, Dash Snow (ale już nie), Irving Penn, Nan Goldin, Richard Avedon, Paweł Olejniczak, Jeff Wall, Andy Goldsworthy, Paweł Syposz, Sandy Skoglund, Erwin Olaf, Duane Michals, Andrzej Kramarz, Mark Jenkins i Martin Gorczakowski, Iva Bittova, Cranes, Giagometti, COIL, Talk Talk, Peter Gabriel, Jim Jarmush. I pewnie jeszcze kilku innych.

Ten blog to po prostu notes. Nie ma tu moich cykli, ani nawet ich fragmentów. Może wycinki. Czasem lub przypadkiem.

Kontakt: wojteksienkiewicz(at)gmail.com

pierwszy blog