poniedziałek, 13 grudnia 2010

piątek, 9 kwietnia 2010

ten blog w sumie niczym nie różni się od obrazowego terroryzmu. Nie ma sensu w takim razie chyba rozmieniać się na drobne. Jestem skazany na pierwotną formę. Tu po prostu są większe foty. Ale w myśl moich idei to nie jest istotne. Nie wiem co z tym zrobić. Zaczynam bardzo poważnie myśleć o powrocie na tamten blog. Odpocząłem od niego, ale widać tęskno mi za wynurzeniową formułą spisywania pamięci. Tu jest nijak. Na początku myślałem o tym, żeby ten blog to były tylko foty. Ja jednak nie potrafię ograniczyć się tylko do obrazu. Masa rzeczy siedzi w mojej głowie. Ten blog niech sobie wisi. Niech czeka na swój czas, ale niech nie naśladuje poprzedniego. Robię to dla siebie. Skoro tak, to jeśli zadaję sobie trud pracy wyłącznie dla siebie, to może lepiej tę pracę wykonać tak, by było się z niej zadowolonym?

czwartek, 8 kwietnia 2010


Przyczynek nowego cyklu: Anarchitektura.

środa, 7 kwietnia 2010

z tej samej gliny.

Tyły zamykanego na remont dworca, 6.4.2010.

Chciałem w zawoalowany sposób opowiedzieć o tym, co mnie dzisiaj rano spotkało. Najlepiej w trzeciej osobie. Ale nie. Zrobiłem coś, z czym moje sumienie nie może się zgodzić na tyle, by stanąć z boku i opowiedzieć o tym z dystansem. Czekałem na stacji kolejowej na pociąg, już zapowiedziany, kwestia kilkudziesięciu sekund, by wjechał. Taki moment, że nie myślałem już o niczym innym, jak tylko o tym, że już siedzę w nim i czytam dalej Popiół i diament. Jeszcze wzrok utkwiony ponad wiatą na wystające ponad linię czarnej papy gałęzie kasztanowca zwieńczone eksplodującymi pąkami na tle szmaragdowego nieba. W moim kierunku ruszył kaleki kloszard, który rezyduje w budynku stacji, otoczony chmurą fetoru, brudu, fekaliów, alkoholu. W myślach kotłuje się, by nie chciał ode mnie pieniędzy, albo w ogóle żeby nic ode mnie nie chciał. Nawet żeby szedł daleko ode mnie. Nie szedł do mnie tylko do stojącego za mną kubła. Chwiejny krok, każdy ruch nogą wywoływał jęk, ciężkie westchnienie. I smród.

- Kurwa! Jebana kurwa! - wywrócił się. Dwa metry ode mnie. Bliżej mnie niż każego z pozostałych marzących o wolnym miejscu w pociągu. W głowie mojej walka między tym, co bym chciał, a tym, co mogłem. Mogłem nic. Myślałem, że może pochylić się nad Człowiekiem, pomóc. Odór alkoholu i całej masy zapachów, anturaż, wszystko w nim odpychało mnie od Niego. Nie mogłem. Nikt nie mógł, a ja razem z nimi. Tam, dalej patrzyłem w kierunku, z którego miał nadjechać pociąg, kątem oka widziałem, jak Człowiek walczył z upojeniem, kalectwem i grawitacją próbując wrócić do pionu. Nie lubię siebie za to, jeśli nawet nie nienawidzę. Zachowałem się jak setka osób na peronie: zrobiłem nic. Nie wiem, co by było, gdyby stracił przytomność, rozbił sobie głowę lub cokolwiek. Nie wiem. Jest mi z tym źle. Najgorsze jest to, że cały pogląd na życie, cała ocena mnie samego wobec siebie legła w gruzach. Cała empatia, humanizm i światopogląd legło w gruzach. Bo nie robiąc nic zrobiłem masę szkody. Te kilka sekund jego podnoszenia trwało dość dużo, bym skurczył się do wielkości niczego. Stałem się nikim. Bardzo szybko i bardzo smutno. Tym bardziej jeśli ktoś uważał, że ma tu do czynienia z postacią w jakikolwiek sposób wyjątkową, mylił się.

Kiedyś usłyszałem coś takiego: nienawidzimy ludzi za to, czego boimy się w sobie. Kolejna piękna, lecz bezużyteczna sentencja, bo nie wiem, czy innym razem w podobnej sytuacji moja reakcja nie będzie taka sama.

wtorek, 6 kwietnia 2010


Poranek na dworcu PKP.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010



Od czasów szkolnych nie robiłem nieostrych zdjęć. Od czasów szkolnych nie robiłem zdjęć nie patrząc przez wizjer.

piątek, 2 kwietnia 2010


Święta w wydaniu Biedronkowym. Co raz lepiej zaczynam rozumieć sens fot, które kiedyś w zestaw złożył Maciej Drobina - Niewierzący praktykujący. Podsłyszana romowa telefoniczna (w kolejce do kasy): Jak w korzeniu? W słoiczkach się kupuje. Co? Jak z ziemi..??? To w ziemi rośnie? Słuchaj, tu na pewno tego nie ma. Są awokado, pomarańcze i ananasy. Truskawki są nawet... Nie nie. To sobie weźmiesz zamrozisz i możesz skrobać.

czwartek, 1 kwietnia 2010

groźby



Od kilku lat grożono, że Dworzec Klejowy Wrocław Główny będzie remontowany. Jak widać na zarejestrowanym wczoraj obrazku - groźby stały się ciałem.

Dzisiaj rano w różnych sprawach wędrowałem po moim małym miasteczku, którego główne drogi huczą od szturmujących aut, a rynek cichy i uśpiony. Pod znakiem drogowym znicz. I pociemniały asfalt. Nie wiem dlaczego. Wiem, że nie stawia się zniczy z byle powodów pod znakami.

Dzisiaj skończyłem czytać Heban Kapuścińskiego. Wymęczył mnie, ale pozytywnie.

poniedziałek, 29 marca 2010



Krysiek w tym roku był już w Papui - Nowej Gwinei. Powiedział, że tam papierosy muszą być pokryte drukiem, bo kiedyś nie było bibułek tylko gazetowy papier. Teraz fabryczne cygarety muszą być celowo zadrukowywane, inaczej się nie przyjmą. Tak w skrócie. W ogóle opowiadał wiele więcej ciekawych rzeczy, ale to jego wycieczka i jego przeżycia. Fakt, papieros strasznie mocny, ale jego dym nie pozostawia smrodu na ubraniu i nie powoduje kaszlu.

Dzisiaj przeczytałem w Hebanie Kapuścińskiego świetną rzecz. Otóż w Sudanie (Afryce w ogóle) rozumowanie na temat wypadków jest znacznie łatwiejsze, niż u nas. Nawet nie wypadków. Jeśli komuś przytrafia się coś złego, to musi być to sprawka czarownika (złego z natury lub zawodowego), który rzucił na delikwenta zaklęcie. Rodzina nie zadaje sobie pytań, dlaczgo to właśnie jego to trafiło, tylko stara się rozwikłać, który rodzaj czarownika dokonał owego aktu zaklęcia. Jeśli to zawodowiec, to można się zemścić. Jeśli to natywny sługa złych mocy, to widmo tragedii pada na każdego z ziomków delikwenta. W myśl tej ideologii nie musiałbym już więcej myśleć, dlaczego dwoje lekarzy pierwszego kontaktu przez cztery miesiące leczyło z zapalenia oskrzeli kobietę chorą na białaczkę. Nie musiałbym się domyślać, dlaczego w pierwszym badaniu nie zlecili morfologii krwi za 7 zł i dlaczego od razu nie wykryli, że poziom hemoglobiny w jej krwi jest czterokrotnie niższy, niż minimalna jej wartość u zdrowej kobiety. Podobnie nie musiałbym się interesować, dlaczego nie powiązali faktu spadku masy ciała i ultraszybkiego męczenia się najdrobniejszą czynnością. W ogóle nie obchodziło by mnie, dlaczego wtedy, gdy trafiła już do odpowiedniego szpitala prowadzący lekarze zignorowali dziwny twór wielkości ziarna grochu - plamkę, która pojawiła się na skórze, który po rozpoczęciu chemioterapii w ciągu trzech dni zajął wszystkie kończyny i prowadząc do cierpienia, jakiego w życiu nie widziałem (a dużo cierpienia widziałem). A już nie będę dociekać, w zupełności, że prowadzący lekarz został zmieszany z blotem przez swojego zwierzchnika za owe niedopatrzenie przy pacjentach, z których wszyscy byli śmiertelnie chorzy i przerażeni swoim stanem. A na pewno nie miałbym nic do zarzucenia osobie, która pozwoliła na to, by osoby bez odporności, wypalone chemią, słabe i marzące po prostu o tym, by przez chwilę nie myśleć, leżały przy otwartych oknach, z których zawiewał pachnący już jesienią chłodny wiatr. W ogóle nie zadałbym pytania, dlaczego w takim razie ta kobieta zmarła na niewydolność oddechową spowodowaną zapaleniem płuc. Przecież to po prostu ktoś mógł tak zaczarować.

Ale jednak sobie te pytania zadaję.

niedziela, 28 marca 2010











Dzisiejsza pogoda wobec wczorajszych planów przywitała mnie silnym chłodnym wiatrem. Ponieważ nie jestem masochistą, więc porzuciłem pomysł na rowerowy wypad i wybrałem pieszy. Pieszy nie był łatwiejszy, gdyż często padał deszcz. Spacer po moim (do niedawna) miasteczku to już niezbyt częsta przyjemność. Cały czas widzę samotne auta i tak jakby chciały się objawiać na fotografiach (choć w sieci to nie fotografie, tylko obrazki po prostu). Kilka specyficznych rzeczy (w moim rozumieniu). Na pierwszym podglądzie dawna przychodnia, nieczynna od prawie 10 lat. Stała nieużywana, a dopiero teraz, na skraju dewastacji - pojawiła się oferta jej sprzedaży. Dziwne, bo obok właśnie zaczął się budować supermarket.

Druga rzecz to po prostu ceny. Od kiedy sięgam pamięcią, ich wartości w tym (już teraz mniejszym o 80%) sklepie meblowym są wybijane tymi samymi pieczątkami. Pamiętam, gdy w 1987 roku idąc tędy na spacer z Mamą dojrzeliśmy komplet wersalka i dwa fotele w modnym wtedy (i fajnie, że w ogóle dostępnym) pikowaniu i metalicznym pluszu. Kosztował 115 000 ówczesnych złotych. Do dzisiaj te meble stoją w domu mojego Taty.

A reszta to taka jak widać, bez komentarza.

sobota, 27 marca 2010

wiosna


Baster za tydzień będzie ojcem. Małżeństwo z rozsądku z Czarną Labradorką. Pola pełne wielkich kałuż to jest to, za co moje psy oddadzą duszę. Nic tak ich nie cieszy jak najszybszy bieg z nagłym zwrotem w środku tafli wody. Baster mimo siły i wielkości szybko się męczy. Sunia jest zbyt dużym wyzwaniem dla aparatu.

Jutro rower, spacer rodzinny po dziczy i kilka słodkich chwil robienia niczego.

piątek, 26 marca 2010

po-ślad po trzech dniach





















Od wtorku do czwartku byłem na wypadzie. W środę podgryzał mnie stres, ale jakoś poszło. Uspokoiła mnie wystawa Rafała Milacha w Yours'ie. Myślę, że niektóre głosy o jego "wypaczenio-wypaleniu" są mocno przesadzone. Po prostu to kolejny dowód na to, żeby fotografie oglądać w każdej formie, byle nie na monitorze komputera. A przynajmniej, aby taki pokaz nie był podstawą do ferowania wyroków. Dwie foty mnie zdenerwowały, ze względu na nieco przegiętą ingerencję, stały się dla mnie po prostu słabe. Może to moje zboczenie, ale jakoś mało kto o tym mówi na głos.

Znowu masa rzeczy. W sensie przeżyć i doświadczeń. Dziękuję wszystkim, którzy byli na wernisażu i nie pozwolili mi przez swoją obecność zejść na atak serca.

Ponieważ od roku nie byłem w Stolicy, to łatwiej było zauważyć zmiany w mieście. W centrum. I ludzie, którzy dalej się zmieniają. Ich ilość. Fluktuacja. Centrum mnie otacza i przytłacza. A jednak fascynuje. Ci "korporacyjni" ubrani w ciuchy wrzeszczące swoją marką, koniecznie okulary te znane też, koniecznie trampeczki i cokolwiek z jabłkiem w logo. Przy kasie na centralnym już nie jest tak wesoło, drogie okulary, drogie buty, pięknie pachnąca perfuma, bilet na osobowy na drugi koniec kraju z dwiema przesiadkami. Oczywiście nie generalizuję, ale taką jedną sytuację dojrzałem i jakoś wydała mi się ona reprezentatywna. Zapewne mylę się.

środa, 24 marca 2010

Dzisiaj stres.

niedziela, 21 marca 2010


Dzisiaj z okazji niedzieli robiłem zdjęcia przyszłej modelce. Głowa zatruta non stop brzmiącym gdzieś pomiędzy półkólami mózgu M83 - Kim & Jessie (link). Rekord świata. Piękny utwór, nie mniej piękna płyta. Naprawdę dobrze robi taka muzyka na wiosnę. I na pracę.

Modelka: Edyta Musioł. Asysta: Dorota Janus.

piątek, 19 marca 2010


Dzisiaj skończyłem czytać Króla szczurów. Marlow przeżył, wyjechał z Changi, co nie znaczy, że to dobre zakończenie. Nic nie skończyło się dobrze. Król upadł.

Obrazek z minionej soboty. Nie było okazji wrzucić go wcześniej.

czwartek, 18 marca 2010

Filip na citylight'cie.


Taki widok mnie cieszy.

W książce za to jest ciężej i ciężej. Okazało się, że na imprezie u Króla podano psa, którego skazano na zabicie za zabicie kury. Marlowe ma gangrenę i Król stara się zdobyć leki, inaczej grozi mu amputacja. Najlepsze jest to, że nie wierzę w dobre zakończenie. Jest gorzej i gorzej. Ale sadystycznie czytam dalej.

wtorek, 16 marca 2010



Takie o powrotach/potworach.

Od góry: Ostrava, Piękne Miejsce 1, Piękny Zakręt 1, Krapkowice.

Każdy powrót ze szkoły daje dużo czasu na myślenie. Nawet zagadując na śmierć pozostałych pasażerów nie jestem w stanie odkleić alternatywnych myśli od aktualnie dyskutowanego tematu. To czasem zakrawa na obłęd, gdy jednocześnie dokonuje takich życiowych operacji.

Cały czas czytam Króla szczurów Jamesa Clavell'a. Już od niemal tygodnia. Od wczoraj mam świetny podkład muzyczny - Ground Zero. Tworzę sobie sam widowisko, jakiego nie widział i nie zobaczy nikt inny. Jestem sam sobie każdym aktorem, reżyserem, scenografem, dźwiękowcem. Od dawna, nie licząc Dżumy Camus'a książka tak mnie pochłonęła. Najgorsze jest to, że czuję, że za chwilę coś się stanie złego i dość to przeżywam. Teraz Hawkins dostał rozkaz zabicia swojego psa, bo pies (Pirat) zabił kurę Fostersa. W międzyczasie ekipa Marlow'a wraz z Królem urządzają urodzinową imprezę. Chyba od końca tej sceny zacznie się coś złego i coś czuję, że to mnie zaboli.

Wiem wiem, to tylko zmyślona historia. Owszem. Ale coś się w kimś musiało stać, by taka lub inna powstała. Natura nie znosi próżni. To coś jak superwizja. To nie musi być to samo, ważne są towarzyszące emocje. Książki czy innego rodzaju twórczość jest tylko medium dla takiego ładunku. A ja jestem jego odbiorcą.

Potrzebuję superwizji. Kolejny raz myśli wypełnione po brzegi alternatywnymi możliwościami. Albo uda się to przekuć w jakąś formę, albo się zmarnują. A szkoda, bo to ładne myśli.

Tu dalej czai się coś ładnego. TU.

poniedziałek, 15 marca 2010

biedronka zapierdala


biedronka zapierdala - znalezione w archiwum śmieci.

Nie lubię poniedziałków po powrocie ze szkoły. Nie mogę się zebrać do pracy. Rzeczywistość jest nieco betonowa w porównaniu z rozpędem nadanym przez te kilka dni. Działo się wiele dobrego.

Wczoraj Mój Syn wykonał pierwszy krok i pół drugiego.

wojtek sienkiewicz. po prostu.

Kto

Wojtek Sienkiewicz - fotograf, grafik. Absolwent WSF AFA (Wrocław), 2005 rok. Student Instytutu Twórczej Fotografii w Opawie (Czechy). Wykładowca (kwadrat.edu.pl), redaktor magazynu www.5klatek.pl. Lubi to, co robi William Eggleston, Filip Zawada, Roger Ballen, Philip-Lorca diCorcia, Gregory Crewdson, Alec Soth, Dash Snow (ale już nie), Irving Penn, Nan Goldin, Richard Avedon, Paweł Olejniczak, Jeff Wall, Andy Goldsworthy, Paweł Syposz, Sandy Skoglund, Erwin Olaf, Duane Michals, Andrzej Kramarz, Mark Jenkins i Martin Gorczakowski, Iva Bittova, Cranes, Giagometti, COIL, Talk Talk, Peter Gabriel, Jim Jarmush. I pewnie jeszcze kilku innych.

Ten blog to po prostu notes. Nie ma tu moich cykli, ani nawet ich fragmentów. Może wycinki. Czasem lub przypadkiem.

Kontakt: wojteksienkiewicz(at)gmail.com

pierwszy blog