środa, 7 kwietnia 2010

z tej samej gliny.

Tyły zamykanego na remont dworca, 6.4.2010.

Chciałem w zawoalowany sposób opowiedzieć o tym, co mnie dzisiaj rano spotkało. Najlepiej w trzeciej osobie. Ale nie. Zrobiłem coś, z czym moje sumienie nie może się zgodzić na tyle, by stanąć z boku i opowiedzieć o tym z dystansem. Czekałem na stacji kolejowej na pociąg, już zapowiedziany, kwestia kilkudziesięciu sekund, by wjechał. Taki moment, że nie myślałem już o niczym innym, jak tylko o tym, że już siedzę w nim i czytam dalej Popiół i diament. Jeszcze wzrok utkwiony ponad wiatą na wystające ponad linię czarnej papy gałęzie kasztanowca zwieńczone eksplodującymi pąkami na tle szmaragdowego nieba. W moim kierunku ruszył kaleki kloszard, który rezyduje w budynku stacji, otoczony chmurą fetoru, brudu, fekaliów, alkoholu. W myślach kotłuje się, by nie chciał ode mnie pieniędzy, albo w ogóle żeby nic ode mnie nie chciał. Nawet żeby szedł daleko ode mnie. Nie szedł do mnie tylko do stojącego za mną kubła. Chwiejny krok, każdy ruch nogą wywoływał jęk, ciężkie westchnienie. I smród.

- Kurwa! Jebana kurwa! - wywrócił się. Dwa metry ode mnie. Bliżej mnie niż każego z pozostałych marzących o wolnym miejscu w pociągu. W głowie mojej walka między tym, co bym chciał, a tym, co mogłem. Mogłem nic. Myślałem, że może pochylić się nad Człowiekiem, pomóc. Odór alkoholu i całej masy zapachów, anturaż, wszystko w nim odpychało mnie od Niego. Nie mogłem. Nikt nie mógł, a ja razem z nimi. Tam, dalej patrzyłem w kierunku, z którego miał nadjechać pociąg, kątem oka widziałem, jak Człowiek walczył z upojeniem, kalectwem i grawitacją próbując wrócić do pionu. Nie lubię siebie za to, jeśli nawet nie nienawidzę. Zachowałem się jak setka osób na peronie: zrobiłem nic. Nie wiem, co by było, gdyby stracił przytomność, rozbił sobie głowę lub cokolwiek. Nie wiem. Jest mi z tym źle. Najgorsze jest to, że cały pogląd na życie, cała ocena mnie samego wobec siebie legła w gruzach. Cała empatia, humanizm i światopogląd legło w gruzach. Bo nie robiąc nic zrobiłem masę szkody. Te kilka sekund jego podnoszenia trwało dość dużo, bym skurczył się do wielkości niczego. Stałem się nikim. Bardzo szybko i bardzo smutno. Tym bardziej jeśli ktoś uważał, że ma tu do czynienia z postacią w jakikolwiek sposób wyjątkową, mylił się.

Kiedyś usłyszałem coś takiego: nienawidzimy ludzi za to, czego boimy się w sobie. Kolejna piękna, lecz bezużyteczna sentencja, bo nie wiem, czy innym razem w podobnej sytuacji moja reakcja nie będzie taka sama.

6 komentarzy:

  1. Byłam kiedyś w podobnej sytuacji.
    Podniosłam.
    Nie poczułam się jednak kimś wyjątkowym, ani lepszym.
    Bo nie o to tutaj chodzi.
    Poczułam się sobą.

    Teraz próbowałam podnieść kogoś innego, w inny sposób. Tym razem nie wyszło.
    O mały włos ten ktoś nie pociągnął mnie za sobą.
    A może mu się jednak udało?

    Jedno wiem.
    Dopóki ktoś kto upada, sam nie będzie chciał pomocy, nie należy go podnosić.
    Musi upaść na samo dno i podnieść się sam.
    Nauczka za chęć pomocy i dobre uczucia zostaje do końca życia.
    A on i tak nie zauważy pomocy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy chęć niesienia pomocy komuś, kto jej nie pragnie, to egoizm? Żeby niosący pomoc mógł poczuć się lepiej wobec samego siebie?

    Chodzi mi o to, że zrobiłem źle, bo zamiast zadziałać odruchowo, zacząłem oceniać.

    OdpowiedzUsuń
  3. przynajmniej nie bałeś się o tym napisać

    OdpowiedzUsuń
  4. To, że napisałeś, to już jest plus.
    I dla mnie jest to o tyle dziwne, że ludzie zazwyczaj tylko milczą i nie rozmawiają o tym.

    Niosący pomoc nie niesie jej po to żeby czuć się lepiej wobec siebie. Bo to już jest egoizm.
    Chce pomóc dlatego, że kocha i nie może patrzeć jak cierpi ktoś bliski, kto jej potrzebuje.
    Jak męczy się z samym sobą.

    A jeśli niosącego i potrzebującego nie łączy żadna więź, wtedy...
    - sama już nie wiem o co tak wtedy tak na prawdę chodzi.

    A wszelakie oceny powinniśmy zacząć najpierw od siebie.

    OdpowiedzUsuń
  5. No i właśnie dlatego mi z tym źle.

    OdpowiedzUsuń
  6. światłocień, człowiek ten leży na granicy światła i cienia, tak niewiele trzeba, a możne wiele, żeby znalazł się po stronie światła

    OdpowiedzUsuń

Kto

Wojtek Sienkiewicz - fotograf, grafik. Absolwent WSF AFA (Wrocław), 2005 rok. Student Instytutu Twórczej Fotografii w Opawie (Czechy). Wykładowca (kwadrat.edu.pl), redaktor magazynu www.5klatek.pl. Lubi to, co robi William Eggleston, Filip Zawada, Roger Ballen, Philip-Lorca diCorcia, Gregory Crewdson, Alec Soth, Dash Snow (ale już nie), Irving Penn, Nan Goldin, Richard Avedon, Paweł Olejniczak, Jeff Wall, Andy Goldsworthy, Paweł Syposz, Sandy Skoglund, Erwin Olaf, Duane Michals, Andrzej Kramarz, Mark Jenkins i Martin Gorczakowski, Iva Bittova, Cranes, Giagometti, COIL, Talk Talk, Peter Gabriel, Jim Jarmush. I pewnie jeszcze kilku innych.

Ten blog to po prostu notes. Nie ma tu moich cykli, ani nawet ich fragmentów. Może wycinki. Czasem lub przypadkiem.

Kontakt: wojteksienkiewicz(at)gmail.com

pierwszy blog