piątek, 15 stycznia 2010

Splot nadzwyczajnych sytuacji


Dzisiaj wylewnie jak za dawnych czasów. Ostatnie kilkadziesiąt godzin obfitowało w niespodziewane zwroty akcji. Jednym z nich było to, że wczoraj dostałem zamówiony przez serwis aukcyjny czytnik do kart, który skasował mi zdjęcia z wczorajszej sesji i uszkodził kartę. Tak się skończyła oszczędność, że dzisiaj kupiłem najdroższy, jaki jest na rynku. I karty, karty, karty. Z igły widły. Pan sprzedawca trefnego czytnika zobowiązał się do zwrotu pieniędzy. I dobrze.

Dzisiaj układałem wszystko tak, by na luzie wpaść na wernisaż Maćka Drobiny na Szewską. Na luzie się nie dało, bo musiałem brać ze sobą torbę ze sprzętem, bo nie zostawiam jej w aucie przyzwyczajony do niecodziennych sytuacji z lat wcześniejszych. Ale zabrać musiałem. Na nic golenie się wczoraj, mycie głowy. Oczy były nie wypoczęte, wpadłem wśród tych wszystkich bardzo młodych ludzi i musiałem wyglądać jak wernisażowa hiena z Domku Romańskiego. Siwy, z lekko zaznaczonym brzuchem, torbą fotograficzną i głupkowatym wyrazem twarzy. Tylko ja nie pachniałem old spice'em i nie rzuciłem się na wino. W takim tłumie nie byłem w stanie skupić na niczym ani na nikim wzroku. Maurycy mi się w oczy rzucił. Powiedziałem mu - co będzie niejako opinią o tej wystawie - że blogowy nurt już chyba mi się przejadł. Że jedyną szansą w mojej opinii na to, by kolejna wystawa stała się interesująca jest już tylko zagranie jej formą.

Potem jadąc po śliskiej jak szlag nawierzchni ulicy Kościuszki pomyślałem, że to kompletna bzdura. To nie Maćka wina, że wyszedłem z wystawy niezadowolony, tylko moja, że za dużo już widziałem. A granie formą? Po cholerę? To fotografia, Maciek to fotograf, nie artystaposługującysięmediumfotografii. Granie formą zaprowadzić by go mogło do drogi bez odwrotu, kiedy akceptuje się absolutnie wszystko, co się stworzy, odrzucając jakość jako kryterium samokrytyki.

Nie ma co się przejmować. Mju stało się modą, jak kiedyś lomografia, może nawet chyba zacząć używać słowa mjukografia. Szkoda tylko, że tak mało ludzi trzyma poziom tych, którzy do tej mody się przyczynili. Szkoda.

Krytyk fotografii podsumował by tak: to słaba wystawa. Ja nie mam zapędów autorytatywnych. Mnie wystawa się nie podobała, choć widziałem na niej dużo dobrych fotografii. Na kolejną blogową chyba już nie będę iść. Pójdę oglądać kolejne foty Maćka Drobiny.

Nie sposób uniknąć porównań. Nie sposób nie odnieść fot Maćka do Karoliny Zajączkowskiej sprzed kilku miesięcy. To zupełnie różne sporty. Nie jest kwestią ligi, tylko dyscypliny. Foty Maćka były dla mnie jak szachy. Wyrafinowane, nudne, ale pełne znaczeń. Karolina to raczej wrestling. Dużo fajerwerków, masa kolorów, a w głębi trochę bólu i po prostu człowiek.

Czy warto zobaczyć? Idąc na wystawę blogera ciężko być zaskoczonym. Chyba, że przez formę, ale o tym i o tego skutkach napisałem powyżej.

Maciek, gratuluję, bo wywołałeś mi w głowie lawinę myśli. A wyjść z galerii, odpalić fajkę i zastanawiać się, co dzisiaj na obiad... to by nie znaczyło dobrze o wystawie. Ja powtarzam zawsze, żeby nikogo nie słuchać i robić swoje. Tylko po takim tekście nikt mnie nie chce posłuchać.

A foto spod domu prawie, nie chciało mi się wyciągać aparatu wcześniej.

5 komentarzy:

  1. Chyba Pana widziałam Panie krytyku :] przy wejściu, a jak chciałam podejść się przywitać/poznać, to już gdzieś tam Pan wyfrunął :P Może będzie inna okazja. A jak znudziły się blogowystawy to zapraszam Cię na jakąś kolejną moją ilustracyjną. Na pewno niedługo jakąś skroję.

    OdpowiedzUsuń
  2. póki co wybieram się na Sokołowskiego do MA, ale idzie mi z oporami, mam czas do 31.1.2010. Wiesz, chyba zacznę chodzić na malarstwo i w ogóle inne dyscypliny

    W

    OdpowiedzUsuń
  3. Wojtek, ja tez chce zaczac malowac, ale u mnie w miescie MDK w jakichs dziwnych godzinach jedynie funkcjonuje (tj. nie dla pracujacych) :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Niektóre wystawy malarstwa są ok., ale ostatnio coraz więcej byle jakich, nic nie wnoszących.
    Na "Sokole" jeszcze nie byłam, bo mam za blisko... :P
    A co do malowania, to rzeczywiście jest git. Fotografia widać nie wystarcza i ostatnio wszyscy chcą malować ;)Taka nowa moda.
    Ja siedzę w tym od wieku przedszkolnego
    i jeszcze mi się nie przejadło :P

    OdpowiedzUsuń

Kto

Wojtek Sienkiewicz - fotograf, grafik. Absolwent WSF AFA (Wrocław), 2005 rok. Student Instytutu Twórczej Fotografii w Opawie (Czechy). Wykładowca (kwadrat.edu.pl), redaktor magazynu www.5klatek.pl. Lubi to, co robi William Eggleston, Filip Zawada, Roger Ballen, Philip-Lorca diCorcia, Gregory Crewdson, Alec Soth, Dash Snow (ale już nie), Irving Penn, Nan Goldin, Richard Avedon, Paweł Olejniczak, Jeff Wall, Andy Goldsworthy, Paweł Syposz, Sandy Skoglund, Erwin Olaf, Duane Michals, Andrzej Kramarz, Mark Jenkins i Martin Gorczakowski, Iva Bittova, Cranes, Giagometti, COIL, Talk Talk, Peter Gabriel, Jim Jarmush. I pewnie jeszcze kilku innych.

Ten blog to po prostu notes. Nie ma tu moich cykli, ani nawet ich fragmentów. Może wycinki. Czasem lub przypadkiem.

Kontakt: wojteksienkiewicz(at)gmail.com

pierwszy blog